Książęta Iranu

Prince of Persia: two thousand eight

Ubisoft po zakończeniu całkiem niezłej trylogii na old geny („dwupaka” Jordana Mechnera celowo pomijam) wziął się za nową część serii osadzoną w podobnym uniwersum i chyba przez głupotę lub dla niepoznaki, wydaną bez podtytułu. „Prince of Persia 2008”, sandbox’owy książę, eksperymentalny autopilot. Zupełnie nowy bohater – złodziejaszek, który tym razem bez manipulacji czasem, wplątał się w nieprzyjemną historię. Mimo iż ta odsłona serii mieszana jest z ptasim guano w każdej recenzji i na każdym forum, dla mnie stanowi prawdziwy powiew świeżości. Nierozgarnięty główny bohater i butna, ale przynajmniej trzeźwo myśląca jego towarzyszka, tworzą zgrany duet (coś jak Jak i Daxter). Co prawda obeszło się bez motywu ze sztyletem, w zamian którego jest teraz rękawica pozwalająca przyczepiać się do ścian, ale za to z „mocowładną” Eliką która ratuje naszego „księcia” z każdej opresji (główny zarzut wszystkich samozwańczych pr0 graczy). Pseudo otwarty świat w cellshadingowej oprawie, niezwykle barwny (kontrasty) i bez zbędnej ilości przeciwników, których jest zaledwie kilka rodzai do tego pojawiają się niezwykle rzadko, a sama walka najczęściej ogranicza się do zepchnięcia ich z areny – i dobrze! Niebywale mnie irytowały ciągnące się w nieskończoność, rodem z dowolnego slashera, walki w Warior Within. Jak można było przypuszczać, gra sprzedała się słabo, na tyle słabo aby kolejna część wpasowała się w dumnie brzmiące hasło reklamowe: „powrót do korzeni”. Aha, sprawdźmy.

Prince of Persia: Waters of Time

W najnowszym Prince of Persia o podtytule San… tfu, Forgotten Sands (zapomniane przez kogo? przez klientów? bo bez krwi i godsmacka brzdąkającego w tle? ;)) opowiada historię dobrze nam znanego księcia, który jak się okazuje ma teraz brata mieszkającego w swoim pałacu. Przybywa go więc odwiedzić i dziwnym zbiegiem okoliczności robi to w czasie kiedy ów pałac oblegają wrogie wojska. Po 15 minutach udaje im się spotkać, pogawędzić o starych Polakach i uwolnić armię króla Salomona, która wbrew założeniom nie ma zamiaru nikogo oswabadzać i wcale nie jest jego armią. W wyniku szeregu zdarzeń, bracia się rozdzielają. Nasz bohater natrafia na tajemniczą fontannę (pierwsze nawiązanie do Sands of Time) gdzie spotyka „Djinkę”. Ta obdarowuje go mocą… no tak, cofania czasu i zamrażania H2O (w późniejszym etapie gry dochodzą jeszcze ogień, wiatr i ziemia, które odblokowujemy za zebrane „dusze”). Od tej pory, wzorem pierwszej części, będziemy cofać nasze nieudolne skoki i niczym z Farah w „jedynce” rozmawiać z dobrodziejką z fontanny. Mechanika gry, design lokacji itd. to prawdziwy powrót do korzeni (czyt. stu procentowa odtwórczość) – znów poruszamy się po sznurku, przecierając szlak słanymi za plecami trupami, droczyć się z „towarzyszką” by w kulminacyjnym momencie z nadmiaru amerykańskiego (francuskiego?) patosu i kompresji emocji, uronić łzę ze wzruszenia (żartowałem :P). W Sand of Time, było chociaż kilka zagadek, tutaj jest sztuk jedna, a i też dla posiadaczy IQ poniżej 50. Spartaczono też jeden, kluczowy wręcz aspekt całej gry – fizykę wody. Rozumiem, że może we Francji nie było w szkołach zajęć z hydrodynamiki, ewentualnie wszyscy w tym czasie grali w Tetrisa po LANie, ale na Boga, jak można było zrobić wodę, która w połowie swej drogi na glebę nagle wyparowuje!? A może to ja na lekcji geografii grałem w Quake’a i nie wiem, że temperatura w Iranie jest bliska tej na Merkurym? Zagadki tej nie rozwiążę, ale mam taką radę na przyszłość dla dev teamu: chłopaki, idźcie na drugi raz do łazienki, odkręćcie kran i dobrze się przyjrzyjcie co dzieje się ze słupem spadającej z góry wody. Spada? A jednak!

Prince of Persia: odsmażane kotlety

Na zakończenie rodzynek zdobiący tort: trylogia Prince of Persia. Przeportowana na PS3 i zamknięta w dumnym pudełku z napisem HD Classics. Jak można się było spodziewać, Ubisoft kontynuując trend „jak zrobić, aby zrobić a się nie narobić”, przepisało wszystkie trzy części z konsol poprzedniej generacji, ubierając je we wdzianko 720p (spokojnie, tylko rozdzielczość – tekstury i obiekty są te same), dodając system trofeów i bonusowo random freezy (stare bugi pozostały, są też nowe). Także rozdzielczość podbita, ale tylko w real time (a i też nie dotyczy to bitmap np. z różnego rodzaju menu). Oczekiwałem, że wszystkie FMV zostaną wyrenderowane jeszcze raz (nawet na bazie starych oteksturowanych obiektów) – niestety, zostały makabrycznie rozciągnięte z 480i (a więc 4:3) do 720p (16:9). Efekt jest porażający i to niestety w negatywnym tego słowa znaczeniu. Jeśli zrobią to samo „zielonookiej” z okazji Beyond Good and Evil zbojkotuję wszystkie ichnie HD Classics.

Z chwilą kiedy to piszę, nie ma już więcej PoPów do znęcania się. Ale, ale! Jest też film! Nieeee… wystarczy już.

~ - autor: berionpl w dniu 16 lutego 2011.

Dodaj komentarz